Szachiści muszą wybaczyć mi to małe wyjaśnienie przeznaczone dla osób w szachy niegrających. Gambit to sekwencja kilku ruchów na początku partii szachów. Słowo wzięte z włoskiego wyrażenia „dare il gambetto”, czyli dosłownie „podstawić nóżkę” jest zgrabną metaforą działań jakie podejmuje jeden z przeciwników próbując wciągnąć drugiego w pułapkę, narzucić mu styl i tempo gry, osłabić jego pozycję by w końcu, co oczywiste, zwyciężyć. Dla przyszłych zysków gracz gotów jest w tej fazie gry poświęcić pionka, a nawet figurę. Znanych jest wiele standardowych gambitów, wśród których gambit królewski uchodzi za jeden z najbardziej ryzykownych. Mimo to wielu szachistów do tej pory podejmuje się tej rozgrywki zwłaszcza wtedy, gdy sądzą, że mają do czynienia ze słabszym przeciwnikiem. Właśnie to słowo
najlepiej oddaje charakter historii, którą chcę opowiedzieć, a która rozegrała się na przełomie XVII i XVIII wieku, choć jej polem, ze szkodą dla wszystkich, nie była niestety biało czarna szachownica. W historii tej brał udział i to dość żywo pewien duchowny rodem z ziemi czerskiej, z małego majątku Dłużew w parafii Kołbiel. Całą opowieść najlepiej będzie zacząć od momentu, w którym kończy się „Trylogia”. Może od tego cytatu:
-Jakie kondycje?
- Miasto nie będzie rabowane, mieszkańcom życie i mienie zapewnione. Każden, kto nie zechce zostać ma prawo wyjść i udać się, gdzie mu się będzie podobało.
- A Kamieniec i Podole? – Komisarze pospuszczali głowy:
- Na sułtana… po wieki wieków!...
Tak Henryk Sienkiewicz opisuje w swoim dziele poddanie Kamieńca Podolskiego Turkom. Co było dalej? Wołodyjowski przez Muszalskiego przekazuje ostatnie pozdrowienia ukochanej żonie, rozmawiają chwilę z Ketlingiem, po czym ten rusza do lochów i za moment zamek wylatuje w powietrze. Od dawna wiem, że w swoim dziele Sienkiewicz nie trzymał się sztywno faktów historycznych, że ta finałowa scena to w dużej mierze fikcja literacka. - Nic to! – powtarzam sobie – Nic to! Dopóki tak samo chwyta za serce to po raz setny sięgnę po lekturę i po raz setny obejrzę filmy Hoffmana.
A jak było naprawdę, tak przez ciekawość? A no było tak. 2 sierpnia 1672 roku armia turecka licząca nieomal 100 tysięcy żołnierzy (niektóre szacunki mówią nawet o 300 tysiącach) przekroczyła granice Rzeczypospolitej na Dniestrze i skierowała się na Kamieniec Podolski. Twierdza z załogą liczącą zaledwie półtora tysiąca żołnierzy, głównie kawalerzystów, ale i dozbrojonych mieszczan była oblegana od 12 do 26 sierpnia. Obroną dowodził nominalnie generał ziemi podolskiej Mikołaj Potocki, ale sam zajął się naprawą fortyfikacji, a dowództwo scedował na sześcioosobową radę wojenną pod przewodnictwem podkomorzego podolskiego Hieronima Lanckorońskiego. Poszczególnymi odcinkami obrony dowodzili mi. rotmistrz Wojciech Humiecki, chorąży podolski Kazimierz Myśliszewski i Jerzy Wołodyjowski. Humiecki zginął, a Wołodyjowski w czasie najcięższych walk miał cały zamek pod swoją komendą. Jego żony dawno już nie było w Kamieńcu, bawiła na Litwie uprzednio zadbawszy o to, aby mąż spisał swój testament, który ze sobą zabrała. Nieco złośliwie można stwierdzić, że zrobiła tak wiedziona doświadczeniem. Dla Pani Krystyny z Jeziorkowskich, córki Jana Jeziorkowskiego, miecznika podolskiego, nieco od niej młodszy Jerzy Wołodyjowski był bowiem czwartym i notabene nie ostatnim mężem.
Copyright CC BY-NC 3.0 PL - 2018 - www.kolbiel.eu
Template by OS Templates