• Nie wszystko jednak można załatwić przez radio. Dla spraw szczególnej wagi państwowej, a przy tym tajnych potrzebni są emisariusze, którzy zapewnią „osobisty” kontakt rządu emigracyjnego i Komendy Głównej ZWZ-AK w kraju. Pierwszy jeszcze w czerwcu 1941 r. ruszył płk. Emil Fieldorf „Nil” na drugiego kuriera Sikorski wyznaczył Iranka-Osmeckiego i to właśnie jego półroczna peregrynacja opisana powyżej mogła być jednym z argumentów przyspieszenia wdrożenia planu łączności lotniczej. Po powrocie do Londynu w kwietniu 1942 r. Iranek-Osmecki szybko zorientował się, że za wydłużenie jego powrotu odpowiada intryga uknuta przez Stanisława Kota, wówczas już ambasadora rządu polskiego w ZSRR, który sam posłał swojego człowieka dla zasięgnięcia języka w sprawie „sanacyjnej kliki” rządzącej w ZWZ-AK . Miał tu na myśli gen. Roweckiego i przede wszystkim gen. Sosnkowskiego, który po ostrym ścięciu się z Sikorskim w sprawie polskiej polityki wschodniej (układ Sikorski-Majski) pozostawał na tą chwilę bez przydziału. Po powrocie Iranek-Osmecki dostał przydział do IV Oddziału Kwatermistrzowskiego i odnowił znajomość z kolejnym przyjacielem ze szkolnej ławy, a teraz pułkownikiem i adiutantem gen. Sosnkowskiego - Franciszkiem Demelem. Ponieważ atmosfera panująca na emigracji nie sprzyjała prośbom wysuwanym przez ludzi kojarzonych z piłsudczykami Iranek-Osmecki czekał na zgodę na skok do kraju niemal przez rok. Umożliwiono mu to dopiero w marcu 1943 r.


  • Była więc marcowa, już niedzielna noc gdy „Antoni” wyskoczył z samolotu jako ostatni z czwórki skoczków. Już w powietrzu wiedział, że skaczą na dziko. Załoga Halifaxa meldowała po powrocie do bazy o bałaganie panującym na placówce odbiorczej w istocie jednak to oni się pomylili. Zrzucili skoczków około 10 km na zachód od planowanego miejsca biorąc światła stacji kolejowej, latarkę dróżnika i latarkę radośnie machającego nią nocnego stróża za właściwe sygnały. Sześć zasobników ze sprzętem, dwa bagażniki i pasy z kwotą 450 tys. dolarów no i oczywiście czterech ludzi spadało w nieznane. Sprzęt wylądował blisko stacji, skoczkowie w pewnym rozproszeniu. „Sud”, „Kozioł” i „Frog” odnaleźli się dość szybko, chociaż ten ostatni zawisł na drzewie. „Antoni” nie miał łączności z grupą przez prawie trzy godziny. Tak jak „Frog” zawisł na drzewie jednak po przeciwnej stronie wioski i tyle czasu zajęło mu odczepienie się z drzewa, ukrycie pasa z dolarami, który miał przy sobie i odnalezienie pozostałych skoczków.


  • Nad ranem, około 5 skoczkowie już w komplecie zakopali pozostałe pasy z dolarami i kilka sztuk broni w charakterystycznych miejscach, możliwych potem do odnalezienia i ruszyli w drogę nadal nie wiedząc gdzie są. Takie postepowanie stało się potem powodem oskarżenia „Suda” o zaniedbania w zabezpieczeniu sporej wartości majątku państwowego jednak rozkazy, jakie dostał na odprawie w bazie Tempsword od szefa Oddziału VI płk. Michała Protasewicza były jasne. Wszyscy mieli za wszelką cenę chronić emisariusza „Antoniego” nawet kosztem sprzętu i pieniędzy. Ponieważ zrzut był chybiony, miejsce ruchliwe, a z każdą minutą zbliżającą ich do świtu zagrożenie rosło podjęte działania w opinii „Suda”, a w końcu tez i sądu okazały się słuszne. Po jakimś czasie idąc na ślepo skoczkowie natrafili na tabliczkę z napisem „Nadleśnictwo Osieck” i nareszcie określili swoją pozycję. Do wyznaczonej placówki kontaktowej w Gliniance było daleko, ale szansa przedostania się tam nadal istniała. Skoczkowie podzielili się na dwie grupy i wyznaczyli swoje przybliżone marszruty. „Kozioł” i „Frog” poszli nieco krótszą drogą, „Sud” i „Antoni” odczekali pewien czas i poszli drogą nieco dłuższą, przez las. Pierwsza grupa już około południa dotarła do punktu w Gliniance, a potem do stacji kolejowej Dębe Wielkie skąd pociągiem przedostali się do Warszawy jeszcze tego samego dnia wieczorem. „Sud” i „Antoni” zjawili się w Gliniance przed północą i w związku z tym do Warszawy pojechali dopiero nazajutrz rano.