Była więc marcowa, już niedzielna noc gdy „Antoni” wyskoczył z samolotu jako ostatni z czwórki skoczków. Już w powietrzu wiedział, że skaczą na dziko. Załoga Halifaxa meldowała po powrocie do bazy o bałaganie panującym na placówce odbiorczej w istocie jednak to oni się pomylili. Zrzucili skoczków około 10 km na zachód od planowanego miejsca biorąc światła stacji kolejowej, latarkę dróżnika i latarkę radośnie machającego nią nocnego stróża za właściwe sygnały. Sześć zasobników ze sprzętem, dwa bagażniki i pasy z kwotą 450 tys. dolarów no i oczywiście czterech ludzi spadało w nieznane. Sprzęt wylądował blisko stacji, skoczkowie w pewnym rozproszeniu. „Sud”, „Kozioł” i „Frog” odnaleźli się dość szybko, chociaż ten ostatni zawisł na drzewie. „Antoni” nie miał łączności z grupą przez prawie trzy godziny. Tak jak „Frog” zawisł na drzewie jednak po przeciwnej stronie wioski i tyle czasu zajęło mu odczepienie się z drzewa, ukrycie pasa z dolarami, który miał przy sobie i odnalezienie pozostałych skoczków.